poniedziałek, 10 maja 2021

Mój sposób na opaleniznę nie tylko latem - Mokosh i Kolastyna.


Mamy już połowę maja a pogoda tak naprawdę dopiero dziś bardziej słoneczna. Liczyłam na odrobinę promieni słońca na majówkę ale przeliczyłam się. Z drugiej strony natura obdarzyła mnie bardzo jasną skórą więc opalanie u mnie zawsze na raka. Nie jestem zwolennikiem leżenia plackiem na słońcu a tym bardziej solarium więc przed każdym latem w ruch idą produkty samoopalające. 

Twarz i dekolt smaruje nimi przez cały rok, z mniejszą częstotliwością niż w słoneczne dni ale jednak muszę bo inaczej wyglądam na chorą.

Dziś przedstawię Wam produkty, które akurat używam. Miałam okazje kiedyś testować produkty Vita Liberata - tutaj macie ich recencje. Uważam, że są warte uwagi ale dość drogie. Przez długi czas wierna byłam i chwaliłam sobie Ziaje - tutaj i tutaj możecie o niej poczytać. 



Zacznę tak odrobinę od końca czyli od efektu - tak na potrzeby zdjęcia chodzę teraz z paskami na nadgaarstku. Bardzo mi zależało na znalezieniu produktów które nie będą robiły efektu "strzaskałam się na mahoń". Zauważyła, że tego typu produkty przesuszają i stosując je na twarz kolejnego dnia cera wymagała dużej dawki nawilżenia. Na szczęście ostatnio odkryłam balsam brązujący marki Mokosh.



Balsam brązujący z Kolastyny zawsze wybieram w wersji "ciemna karnacja" bo ten do jasnej jest za delikatny. Sam produkt nawet w wersji dla ciemniejszej karnacji daje subtelny efekt. Bardzo długo używałam go na samą twarz przez cały rok raz w tygodniu. Latem używam go także na nogi i już jedno użycie daje mi zadowalający efekt - nogi nadal nie są bardzo opalone ale nie są już białe. Szata graficzna opakowania chyba uległa zmianie - ja akurat zrobiłam spory zapas na promce jak jeszcze było tesco.



Samoopalający krem również z Kolastyny kupiłam z samej ciekawość i on akurat daje mocniejszy efekt. Na twarz staram się go nie używać bo widać, że jestem po samoopalaczu, za to super sprawdza się na szyję i dekolt, która w moim przypadku zawsze jest jaśniejsza. Na resztę ciała też jest ok ale trzeba obowiązkowo kontrolować czy jest równomiernie rozprowadzony bo przy jasnej karnacji jak moja mogą wyjść smugi.
 
Obydwa produkty mają dość rzadką konsystencje - porównałabym ją z mleczkiem do demakijażu. Przyjemnie się rozprowadzają i ładnie pachną podczas użycia - zawierają masło kakaowe i shea. Woń tych składników bardziej wyczuwalna jest w balsamie niż kremie. Niestety również obydwa gdy już "zadziałają" dają efekt "zapach pieczonego kurczaka" na ciele. Dla mnie nie jest to problem bo i tak tego typu produkty używam na noc, zaraz po prysznicu już nie czuję na sobie tego specyficznego zapachu. To co jest plusem to spora pojemność przy niskiej cenie - około 15zł.



Od jakiego czasu sporo osób zachwala produkty polskiej marki Mokosh - dużo poczytałam o ich brązującym balsamie do twarzy i ciała - postanowiłam spróbować. Kupiłam na allegro za 65,99zł. Cena nie jest niska ale stosując produkt tylko na twarzy i dekolcie wnioskuje, że będzie wydajny przy tej pojemności. Obawiam się tylko daty ważności - 6 miesięcy.



Był to strzał w 10! Balsam bardzo ładnie pachnie pomarańczami - znam ten zapach z innego kosmetyku ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć co to jest. 

Tak możemy o nim poczytać na stronie producenta: " Bogactwo naturalnych olei: z baobabu, słonecznikowego, z marchewki zapobiega wysuszeniu skóry, wosk z borówki silnie nawilża, zaś macerat z kwiatów gorzkiej pomarańczy rewitalizuje i łagodzi podrażnienia. Balsam zawiera łagodzący aloes oraz działającą antyoksydacyjnie witaminę E. Dodatkowo został wzbogacony o innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV." Przyznam, że brzmi to pięknie.

Konsystencja jest z tych bardziej treściwych jakby lekko masełkowatych ale dobrze rozprowadzających się i szybko wchłaniających. Używam go w chwili obecnej głownie na twarz i szyję. Nie czuję po nim porannego ściągnięcia. Jest nieco mocniejszy niż balsam z kolastyny ale na trzeci dzień po aplikacji jest idealny. Cieszę się, że go odkryłam. Balsam jest produktem wegańskim oraz nie zawiera składników z przeciwwskazaniami dla kobiet w ciąży. Czytałam opinie w internecie, że śmierdzi ale ja nie zauważyłam, żeby był bardziej dokuczliwy od innych tego typu produktów.



 
A Wy używacie samoopalaczy? jaki jest Waszym ulubionym?

5 komentarzy:

  1. Mokosh mnie kusi i to bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też ;-), miała już Kolastynę i byłam z niej średni zadowolona, więc teraz czas na Mokosh, za jakiś czas dam wam znać jakie były efekty i czy się u mnie sprawdził. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest naprawdę wiele sposobów na skuteczną opaleniznę. Jeśli chcemy osiągnąć ją skutecznie, warto próbować z kremami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy za poświęcenie czasu na napisanie tego bloga

    OdpowiedzUsuń

Wpisy mające na celu tylko i wyłącznie autopromocje blogów lub wulgaryzmy będą usuwane.