poniedziałek, 10 maja 2021

Mój sposób na opaleniznę nie tylko latem - Mokosh i Kolastyna.


Mamy już połowę maja a pogoda tak naprawdę dopiero dziś bardziej słoneczna. Liczyłam na odrobinę promieni słońca na majówkę ale przeliczyłam się. Z drugiej strony natura obdarzyła mnie bardzo jasną skórą więc opalanie u mnie zawsze na raka. Nie jestem zwolennikiem leżenia plackiem na słońcu a tym bardziej solarium więc przed każdym latem w ruch idą produkty samoopalające. 

Twarz i dekolt smaruje nimi przez cały rok, z mniejszą częstotliwością niż w słoneczne dni ale jednak muszę bo inaczej wyglądam na chorą.

Dziś przedstawię Wam produkty, które akurat używam. Miałam okazje kiedyś testować produkty Vita Liberata - tutaj macie ich recencje. Uważam, że są warte uwagi ale dość drogie. Przez długi czas wierna byłam i chwaliłam sobie Ziaje - tutaj i tutaj możecie o niej poczytać. 



Zacznę tak odrobinę od końca czyli od efektu - tak na potrzeby zdjęcia chodzę teraz z paskami na nadgaarstku. Bardzo mi zależało na znalezieniu produktów które nie będą robiły efektu "strzaskałam się na mahoń". Zauważyła, że tego typu produkty przesuszają i stosując je na twarz kolejnego dnia cera wymagała dużej dawki nawilżenia. Na szczęście ostatnio odkryłam balsam brązujący marki Mokosh.



Balsam brązujący z Kolastyny zawsze wybieram w wersji "ciemna karnacja" bo ten do jasnej jest za delikatny. Sam produkt nawet w wersji dla ciemniejszej karnacji daje subtelny efekt. Bardzo długo używałam go na samą twarz przez cały rok raz w tygodniu. Latem używam go także na nogi i już jedno użycie daje mi zadowalający efekt - nogi nadal nie są bardzo opalone ale nie są już białe. Szata graficzna opakowania chyba uległa zmianie - ja akurat zrobiłam spory zapas na promce jak jeszcze było tesco.



Samoopalający krem również z Kolastyny kupiłam z samej ciekawość i on akurat daje mocniejszy efekt. Na twarz staram się go nie używać bo widać, że jestem po samoopalaczu, za to super sprawdza się na szyję i dekolt, która w moim przypadku zawsze jest jaśniejsza. Na resztę ciała też jest ok ale trzeba obowiązkowo kontrolować czy jest równomiernie rozprowadzony bo przy jasnej karnacji jak moja mogą wyjść smugi.
 
Obydwa produkty mają dość rzadką konsystencje - porównałabym ją z mleczkiem do demakijażu. Przyjemnie się rozprowadzają i ładnie pachną podczas użycia - zawierają masło kakaowe i shea. Woń tych składników bardziej wyczuwalna jest w balsamie niż kremie. Niestety również obydwa gdy już "zadziałają" dają efekt "zapach pieczonego kurczaka" na ciele. Dla mnie nie jest to problem bo i tak tego typu produkty używam na noc, zaraz po prysznicu już nie czuję na sobie tego specyficznego zapachu. To co jest plusem to spora pojemność przy niskiej cenie - około 15zł.



Od jakiego czasu sporo osób zachwala produkty polskiej marki Mokosh - dużo poczytałam o ich brązującym balsamie do twarzy i ciała - postanowiłam spróbować. Kupiłam na allegro za 65,99zł. Cena nie jest niska ale stosując produkt tylko na twarzy i dekolcie wnioskuje, że będzie wydajny przy tej pojemności. Obawiam się tylko daty ważności - 6 miesięcy.



Był to strzał w 10! Balsam bardzo ładnie pachnie pomarańczami - znam ten zapach z innego kosmetyku ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć co to jest. 

Tak możemy o nim poczytać na stronie producenta: " Bogactwo naturalnych olei: z baobabu, słonecznikowego, z marchewki zapobiega wysuszeniu skóry, wosk z borówki silnie nawilża, zaś macerat z kwiatów gorzkiej pomarańczy rewitalizuje i łagodzi podrażnienia. Balsam zawiera łagodzący aloes oraz działającą antyoksydacyjnie witaminę E. Dodatkowo został wzbogacony o innowacyjny składnik pochodzenia naturalnego „MelanoBronze” z ekstraktu niepokalanka pospolitego, który zwiększa naturalną pigmentację skóry poprzez stymulację produkcji melaniny w melanocytach. Dzięki temu skóra staje się ciemniejsza w taki sam sposób, jak podczas zażywania kąpieli słonecznej, jednak bez konieczności narażania jej na promieniowanie UV." Przyznam, że brzmi to pięknie.

Konsystencja jest z tych bardziej treściwych jakby lekko masełkowatych ale dobrze rozprowadzających się i szybko wchłaniających. Używam go w chwili obecnej głownie na twarz i szyję. Nie czuję po nim porannego ściągnięcia. Jest nieco mocniejszy niż balsam z kolastyny ale na trzeci dzień po aplikacji jest idealny. Cieszę się, że go odkryłam. Balsam jest produktem wegańskim oraz nie zawiera składników z przeciwwskazaniami dla kobiet w ciąży. Czytałam opinie w internecie, że śmierdzi ale ja nie zauważyłam, żeby był bardziej dokuczliwy od innych tego typu produktów.



 
A Wy używacie samoopalaczy? jaki jest Waszym ulubionym?

niedziela, 18 kwietnia 2021

Mieszany mani - brązy Neonail, Semilac i Orly.


Dziś przedstawię mani który poczyniłam ale szczerze powiem, że chyba przesadziłam z ilością kolorów bo czuję się trochę nieswojo - taaak wiem słaba reklama swoich umiejętności... ale nie będę "owijała w bawełnę".



Postanowiłam pomieszać brązowe czy nudziakowe lakiery hybrydowe oraz zwykły lakier. 



Teraz jak tak patrzę to odrzuciłabym kolor czarny ale tak już mam, że często nie umiem się zdecydować.

No dobrze co i jak użyłam. Standardowo na sam początek baza i na koniec top a między kombinacja neonail semilac i orly.



Na całą płytkę Semilac - perfect nude - bardzo lubię ten odcień bo sprawia, że moje dłonie wyglądają subtelnie i ładnie. Niektóre odcienie nude sprawiają, że moje dłonie wyglądają trupio - też tak macie?



Następnie zrobiłam dość niechlujnie paski lakierem Orly w pięknym kawowym kolorze. Lubię te markę bo mimo, że lakiery orly które posiadam mają już swoje lata dalej są jak nowe. Nie gęstnieją ani nie rozwarstwiają się tak jak np Essie.



Czas na kropki. Semilac w brązowym ciepłym kolorze. Zawsze jak go otwieram bardzo mi się podoba ale na dłoniach niestety nie wygląda już tak rewelacyjnie.



Na koniec postanowiłam dodać jeszcze czarne kropki ale jak napisałam wyżej - czuję, że to już za dużo. Teraz bym z tego koloru zrezygnowała.



 
Zastanawiałam się czy dodać ten post bo nie do końca byłam przekonana czy warto ale może komuś się spodoba. 

Też tak macie, że robicie mani i później gdy już jest skończony myślicie "ehhh mogłam dać inny kolor/ mogłam tego zdobienia nie dodawać" ?

środa, 31 marca 2021

Seria C infusion Dermaquest z 4skin.pl - sposób na promienistą cerę będąc Mamą?



Jeśli Wasza cera jest zmęczona, zwłaszcza teraz po zimie, jeśli jesteście Mamami które, cały swój czas poświęcają dziecku nie myśląc o swoich potrzebach - co odbija się to na Waszej cerze a może chcecie odkryć coś nowego - ten post będzie dla Was!



Zestaw dermokosmetyków Dermaquest o którym będę dziś Wam opowiadała został dobrany po dokładnej konsultacji z kosmetologiem. Dla mnie było to niezwykle ważne bo mimo, że moje dziecko niebawem kończy 10 miesięcy ja nadal jestem Mamą karmiącą. Na szczęście kobiety karmiące mają trochę większe możliwości niż będące w ciąży. Zawsze warto zapoznać się ze składem bądź skonsultować się ze specjalistą.

Na stronie sklepu znajdziecie wiele dermokosmetyków, kosmeceutyków i suplementów - przyznam szczerze, że wielu z nich wcześniej nie znałam - myślę, że jest to do nadrobienia!

Czas przejść do sedna. Napisze Wam najpierw na czym mi najbardziej zależało i dlaczego dobrano mi akurat ten zestaw. Jak już wiecie mam małe dziecko i mimo, że nie daje mi ono aż tak w przysłowiową "kość" to jednak nie jestem tak wyspana czy wypoczęta jak wcześniej. We wrześniu kończę 37 lat i wiek nie jest dla mnie problemem, tak samo jak zmarszczki które się już pojawiły - no dobra trochę są - aleee zauważyłam, że moja cera stała się szara i zmęczona. W ciąży była idealna bo hormony itp a teraz już tak pięknie nie jest. Najważniejsze było aby odżywić i przywrócić utracony blask a jeśli udałoby się trochę wygładzić byłoby super!

Marka Dermaquest stosuje w kosmetykach komórki macierzyste pochodzenia roślinnego, wysoko skoncentrowane wyselekcjonowane składniki. 

Miałam okazję używać trzech produktów z serii C infusion - serum, kremu pod oczy i maski.



Pierwsze wrażenie odnośnie opakowań miałam dość mieszane, nie poczułam, żeby były z kategorii tzn luksusowej ale tłumaczyłam sobie, że to zawartość jest najistotniejsza. Jakie było moje zaskoczenie gdy zaczęłam stosować serum i krem pod oczy - mają najlepsze dozowniki jakich używałam, jestem w stanie wycisnąć dosłownie odrobinę a nie taka ilość która mogłabym rozsmarować na kilka osób.
 




Przeciwstarzeniowy krem pod oczy z witaminą C i kwasem hialuronowym i bioretinolem.

Krem ma za zadanie r
ozświetlić, wygładzić linie i zmarszczki w okolicy oczu, dodatkowo silnie nawilżyć, poprawić gęstość i elastyczność skóry a zarazem zniwelować lekkie zasinienia i obrzęk. Produkt odpowiedni dla kobiet w ciąży i karmiących. Dokładny skład i wszystkie składniki aktywnie - klik

Ma dość lekką ale treściwą konsystencje. Łatwo się rozsmarowuje ale zbyt duża ilość przez chwile daje biały ślad. Nie zauważyłam żeby wpływał negatywnie na utrzymywanie się korektora ale używam go zaraz po umyciu twarzy więc zawsze miał sporo czasu aby się wchłonąć. 

Zapach jest nienachalny i kojarzy mi się z tego typ dermokosmetykami - nie są one perfumowane. 

Zauważyłam, że skóra po oczami stała się bardziej napięta, nie zauważyłam znacznego wygładzenia ale nie używam go dłużej niż rekomendowane przez producenta 3 miesiące. 

Jedyny minus jaki zauważyłam - a właściwie jest to moja wina - to szczypanie oczu wieczorem. Na początku nakładałam go zbyt blisko okolicy gałki ocznej i kładąc się spać dostawał się do oka, które zaczynało łzawić. Nie jest to wada produktu ale uczulam na ten fakt żebyście wiedziały.






Serum przeciwstarzeniowe z witaminą C i retinolem. 

Silnie skoncentrowane serum z witaminą C która chroni strukturalne elementy skóry w różnych jej warstwach, czystym retinolem działającym przeciwzmarszczkowo i liftingująco. Cera ma się wygładzić a koloryt ujednolicić. Ważne aby używać podczas stosowania filtr przeciwsłoneczny albo stosować tylko na noc. Pamiętajcie, że retinol i jego pochodne są bezwzględnie zabronione do stosowania podczas ciąży natomiast dozwolone w czasie karmienia piersią. Dokładny skład i wszystkie składniki aktywnie - klik.

Konsystencja dość lekka szybo wchłaniająca się co bardzo mi się podoba. Nie ma wpływu na jakość i trwałość podkładu choć zazwyczaj używam go na noc.

Zapach budzi we mnie wiele pozytywnych wspomnień bo pachnie jak różowa guma Orbit.

Pamiętam, że po pierwszym użyciu myślałam, że się nie polubimy. Moja cera chyba nie była gotowa na taką ilość składników aktywnych i czułam lekkie szczypanie. Było to tylko za pierwszym razem. 

Czuję lekkie napięcie skóry i widzę, że cera stała się taka bardziej świetlista co bardzo mi się podoba. Jestem z niego bardzo zadowolona.



Przeciwstarzeniowa maska z witaminą C.

Maska ma rozświetlić i przywrócić naturalny blask. Produkt odpowiedni dla kobiet w ciąży i karmiących. Dokładny skład i wszystkie składniki aktywnie -klik. Należy stosować 2-3 razy w tygodniu, nakładać warstwę omijając okolice oczu. Zostawić na 5-10 minut następnie pozostałości wytrzeć wacikiem.

Treściwa maseczka której ja akurat nie zmywam, smaruje na noc i tak idę spać. Rano budzę się z niesamowicie nawilżoną buzią. Uwielbiam te maseczkę! Dawno nic mnie tak nie zachwyciło a nigdy  nie byłam super zwolennikiem tego typu produktów. 



 
Czy cel jaki miałam został osiągnięty? Uważam, że tak. Najbardziej jestem zadowolona z serum i maski bo efekty zaczęłam zauważać bardzo szybko. Myślę, że marka Dermaquest zostanie ze mną na dłużej choć nie wykluczam, że może odkryje jakieś nowe dermokosmetyki.

Używałyście kiedyś tych dermokosmetyków?

Magdalena

niedziela, 28 marca 2021

Niedzielny manicure hybrydami Neonail - nude, natural beauty i champagne kiss.



Niedziela to dla mnie czas totalnego relaksu i myśli tylko o sobie. Założę się, że wiele z Was ma podobnie. Jako mama muszę być.. hmmm nawet nie tyle, że muszę ale tak się dzieje - nooo więc jestem bardziej zorganizowana i choć nie mam wymagającego dziecka, to w głowie zawsze jest stawianie się na drugim miejscu. Ważne żeby mieć też czas dla siebie - pamiętajcie o tym. 



Niedziela u mnie jest zawsze paznokciowo-kwiatowa. Robię paznokcie i podlewam kwiaty - kolejność nie ma znaczenia ;)

Zazwyczaj na moich paznokciach jest jakiś nudziak i tyle. Bywa też i niedziela - dziś jest takowa, że lubię odrobinę zaszaleć. Oczywiście nie łudźmy się, że będzie to jakieś szaleństwo ale zawsze to jakaś odmiana codzienności.

Nie będę oszukiwała, że to jakiś mój autorski pomysł - cóż bezczelnie zerżnięty od Miskejt - tylko w takiej bardziej ubogiej wersji. Zawsze obawiam się dodać kolejny kolor żeby nie było "tuuuumacz".



Najpierw nakładam na całą płytkę bazę a potem kolor nude 3195 który według mnie nie powinien mieć takiej nazwy. Uważam, że to zgaszony róż. Specyficzny kolor, czasami odnoszę wrażenie, że sprawia, iż moje dłonie wyglądają trupio.



Następnie pasek natural beauty 3192, który akurat uwielbiam także solo. Staram się nie robić tych jasnych plam na każdym paznokciu tak samo. Nakładam dość niedbale tak aby lakier sam się lekko rozlał.



Na sam koniec - nie licząc topu jako wykończenia - nakładam brokatowy champagne kiss 5371. Staram się aby było go więcej na kolorze który pokrywa cała płytkę, wjeżdżam lekko na krawędzie z kolorem jaśniejszym. Wydaje mi się, że im mniej precyzji tym lepiej to wygląda.



Nie jest to mani który wymaga od Was super umiejętności i precyzji a wygląda całkiem ciekawie. 



 
Niestety znów nastał czas gdy paznokcie musimy robić sobie same w domu. Bardzo cierpicie z powodu ograniczeń w tym zakresie czy jesteście samowystarczalne? Dajcie koniecznie znać

Magdalena.

czwartek, 18 marca 2021

Wracam po 5 latach - czemu mnie nie było? co się u mnie działo i czemu wracam właśnie teraz?

 

Cześć to znowu ja - Magdalena. 
Nie było mnie tu 5 lat! w sumie to byłam ale bez aktywności.

Myślę, że najpierw powinnam podziękować za maile i wiadomości na insta czy fb, namawialiście mnie wielokrotnie do powrotu... a ja za każdym razem jakoś głupio odpowiadałam "tak tak ale jeszcze nie teraz". 

Kto lub co sprawiło, że jestem tu teraz? Pewna Magdalena która całkiem niedawno zapytała wprost "jaki był powód  ostatni wpis był opublikowany w 2016r?" Nooo i wtedy pomyślałam, że nic się nie dzieje bez przyczyny i to jest chyba ten moment aby spróbować wrócić zwłaszcza, że blog dalej jest czytany.

To możne od początku. Blog zamarł z powodów osobistych - pod koniec 2015 rozstałam się z pierwszym mężem - na początku 2016 mieliśmy rozwód. Wtedy myślałam, że będę miała masę czasu na pisanie ale stało się zupełnie odwrotnie i sama nie wiem czemu. Bardzo łatwo coś odłożyć ale bardzoooo ciężko do tego wrócić i chyba własnie tak było ze mną.

Żałuję tych straconych lat bez bloga ale czasu już nie cofnę. Blogosfera się zmieniła i ja tez - to zupełnie naturalne. Mam nadzieje, że na nowo się tu odnajdę.

a co przez te lata się u mnie zmieniło?



W 2016 za sprawą Agaty z bloga agatabielecka.pl zaadoptowałam kolejnego rudego kota. Przyjechał do mnie ze Szczecina. Zadbany, wykastrowany - szok! Teraz po czasie po części rozumiem jego wcześniejszych właścicieli z ta różnicą ze ja go nie wywalę na ulice. Brunon to najgłupszy kot świata. Niestety. Zdewastował nam narożnik. Zjada reklamówki, nie zakopuje kupy ale uderza łapą w kuwetę tak ze budzi nas w nocy. Piotrek wiele razy mówił, że wyrzuci go przez okno.. no ale to mój Brunioooo. 





Pod koniec 2016 poznałam Romana a właściwie to Piotra. 1 czerwca 2018 wzielismy ślub. To dobry facet - wiem, że nie chciałby żebym się rozpisywała na jego temat więc napiszę że jest.




3 czerwca 2020 roku na świat przyszła nasza córka - Rozalia. Okres ciąży wspominam jako coś niesamowitego i w życiu bym nie powiedziała, że tak dobrze będę się czuła fizycznie i psychicznie. Może kiedyś Wam o tym napisze jeśli będziecie chcieli. 
 



Myślę, że to by było na tyle. Blog przejdzie wizualne zmiany i ja też będę chciała nieco rozszerzyć tematykę.

 Mam nadzieję, że cieszycie się, że wróciłam.

środa, 13 stycznia 2016

Lato w tubce czyli produkty Vita Liberata.



Uwielbiam wszelkiego rodzaju produkty nadające opaleniznę. W solarium nie bywam a latem staram się zawsze nakładać filtr, nie zmienia to jednak faktu, że lekko opalona skóra wygląda lepiej. Jako typowy bladzioch czasem muszę naturze pomóc. Dziś opowiem Wam o produktach które testuję już od dłuższego czasu i mimo wyyysokiej ceny są warte uwagi - na myśli mam markę Vita Liberata.

Dostałam od marki do przetestowania 3 produkty - dziś opiszę dwa bo one nadają mojemu ciału zmysłowy opalony wygląd - Luxury tan pHenomenal 2-3 week Self Tan Lotion MediumFabulous Gradual Tan Lotion.

To co wyróżnia markę to organiczne składniki - naturalne z certyfikatami, ekstrakty roślinne oraz nawilżająca bezzapachowa formuła.



Zacznę od  Luxury tan pHenomenal 2-3 week Self Tan Lotion Medium - producent obiecuje, że produkt będzie dawał długotrwałą złocistą opaleniznę, technologia pHenoO2 ma zapewnić aż 4 razy dłuższy efekt niż zwykłe samoopalacze. Do tego produkt ma nawilżać naszą skórę aż do 74h bez nieprzyjemnego zapachu. Dzięki lekkiej formule produkt może być używany nie tylko do ciała ale także do twarzy.




Jak pierwszy raz wycisnęłam produkt na rękawicę lekko się przeraziłam. Dość ciemna maź budziła moje wątpliwości. Nałożyłam produkt okrężnymi ruchami - tak zaleca producent. Zabarwienie skóry było mocno widoczne, ale z czasem stosowania zrozumiałam, że jest to spore ułatwienie w aplikacji. Mam pewność,że produkt rozłożony jest równomiernie. 

Nakładam go zawsze na noc tak aby rano wziąć prysznic. Niestety ma skłonność do lekkiego odbarwiania ubrania w miejscach gdzie przylegają mocno do ciała, bez problemu plany domywają się podczas prania. Nie powiedziałabym, że nie czuć typowego dla samoopalaczy zapachu spieczonego kurczaka ale jest on zdecydowanie mniej intensywny niż w przypadku innych produktów jakich używałam.




Najważniejsze jest jednak działanie! Producent zaleca 3-krotną aplikację w ciągu 12 - 24 h - ja tego się nie trzymam. Stosuję go co kilka dni tak aby efekt się utrzymywał ale był naturalny, nie zależy mi na mocnym efekcie jak po wakacjach w tropikach ;). Zgodzę się z tym, że jest to złocista, pięknie wyglądająca opalenizna. Skóra wygląda bardzo naturalnie i nie ma efektu przesuszenia. Nie używałam go na twarz - jakoś nie miałam odwagi, ale na ciele spisuje się rewelacyjnie. Cena wysoka - 169,00zł ale wydajność na plus. 



Drugim produktem jest Fabulous Gradual Tan Lotion -  formuła lotionu zawierająca Aloe Vera oraz Masło Shea łagodzi i intensywnie nawilża skórę równocześnie nadając  jej  stopniowy i delikatny efekt muśnięcia słońcem który utrwala się w ciągu 4 - 8 godzin.

Produkt bez koloru o przyjemniej konsystencji. Do jego nakładania nie używam rękawicy, zaraz po aplikacji myję dokładnie ręce. Daje delikatniejszy efekt niż produkt wcześniej opisany. Sięgam po niego częściej bo nakładam go głównie na twarz, dekolt i szyję - zwłaszcza teraz w porze zimowej. Uzyskuję nim bardzo naturalny i delikatny efekt ładnej opalenizny - nie wyglądam jak po użyciu samoopalacza. Na początku miałam obawy przed nałożeniem na twarz, po kilku aplikacjach zauważyłam, że sprawdza się świetnie. Po wykończeniu tej tuby na pewno kupię kolejną! Cena może i nadal wysoka - 79,00zł ale ta wydajność i działanie a przede wszystkim skład sprawiają, że nie będzie mi żal wydanej każdej złotówki.



Porzuciłam uwielbianą wcześniej ziaję na rzecz produktów Vita Liberata i zakochałam się w nich na tyle mocno, że nawet wysoka cena nie odstrasza mnie przed ich zakupem. Mam piękną naturalną opaleniznę i nawilżenie, którego często brakuje produktom tego typu. Produkty Vita Liberata dostępne są w Sephorze.



















Sięgacie po tego typu produkty? Czym się kierujecie przy wyborze?

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Czas wracać!




Nie lubię się tłumaczyć, ale coś w tym jest, że robią to winni. Ja winna jestem tej przerwy. Dziękuję Wam za wszelkie wiadomości prywatne z pytaniami kiedy wrócę. Niektórzy z Was - śledzący mnie na insta wiedzą, że miałam pewne kłopoty rodzinne, które niestety odciągnęły mnie od blogowania. Ciężko po pewnym czasie zmobilizować się i znów zacząć systematycznie pisać. Nie ma co użalać się nad sobą! Co ważne wracam - bo wiem, że są osoby które często odwiedzają to miejsce. Dziękuje Wam, że mnie mobilizujecie a ja obiecuje bywać tu częściej!

piątek, 13 listopada 2015

Nowości pudrowe od Lirene.


Niedawno otrzymałam do przetestowania nowości Lirene. Wcześniej testowałam podkłady, które bardzo przypadły mi do gustu. Obstawiałam więc, że i z pudrami się polubię. Dodatkowo otrzymałam kremy BB o których opowiem Wam innym razem.


Mineralne Pudry City Matt dostępne w odcieniach 01 transparentny, 02 naturalny i 03 beżowy  - ogromnym plusem są jasne odcienie. Wyczuwa się aksamitne wykończenie, pudry trochę pyłą ale dobrze trzymają się na cerze a to najważniejsze. Zauważalny jest długotrwały mat. Bardzo je polubiłam i na chwilę obecną używam codziennie.

Mineralny rozświetlacz do twarzy i oczu Shiny Touch może mieć wiele zastosowań, nadaje się zarówno na miejsca które wymagają rozświetlenia, sprawdzi się także jako cień na powieki. Podoba mi się to, że kolor jest urozmaicony różnymi odcieniami. Niestety jest dla mnie zbyt brokatowy i suchy, wolałabym aby dawał bardziej mokrawe wykończenie.

Mineralny bronzer z różem Shiny Touch to świetne rozwiązanie na podróż. Zabieramy jeden produkt a mamy dwa kosmetyki. Bronzer jest dość ciepły ale ładnie wygląda na policzkach lekko je ocieplając. Róż na taki ocień jaki lubię.


Najbardziej do gustu przypadły mi pudry, który mają ciekawą konsystencje, jasne kolory i dobrze wyglądają na mojej cerze. Warty uwagi jest też różo-bronzer. 


A Wy co sądzicie o tych produktach? Będą hitem?

poniedziałek, 26 października 2015

Rozjaśniłam brwi - po co? na co? warto?


Przeważnie przyciemniamy nasze brwi. Ja do tego pory też tak robiłam. Rok temu weszła moda na rozjaśnianie... moje włosy stały się jaśniejsze postanowiłam spróbować z brwiami.



Chyba powinnam najpierw uprzedzić, że nie zależało mi na blond brwiach jak na zdjęciu poniżej. Rozjaśnianie w moim przypadku miało na celu zejście o ton z normalnego koloru, tak aby produkty do brwi, których na co dzień używam dawały ładny jasny brąz. 

Do rozjaśnienia użyłam produktu marki ReflectoCil  - Blonde Brow. Wcześniej miałam już produkty do przyciemniania tej firmy - są bardzo wydajne i długo trzymają się na brwiach. Nie są one najtańsze - w porównaniu z henną proszkową - za ten zapłaciłam ok 25zł w sklepie z akcesoriami do manicure. Na allegro cena to ok 14-15zł. 

Użycie jest banalnie proste - miesza się produkt z wodą utlenioną i nakłada na brwi. Ja na swoich trzymałam około 10 minut.


źródło:internet

Efekt może nie jest aż tak mocno zauważalny ale brwi są zdecydowanie jaśniejsze. Wiele z Was pewnie zapyta "po co to w ogóle robić?". Na początku czułam się trochę dziwnie bo zawsze miałam ciemne brwi z natury. Patrząc na nie bez makijażu wyglądają na lekko za jasne a twarz bez wyrazu.

Co mnie więc podkusiło? Wypełniając je Aqua Brow w kolorze 25 są idealne, każdy produkt nawet w jasnym odcieniu położony na ciemniejsze brwi trochę je przyciemnia. Teraz wypełnione kolorem - cieniem czy farbką - mają cudowny odcień i nie są za ciemne w stosunku do włosów. A co najważniejsze mocno odmładzają! Twarz wydaje się bardziej promienna jakby bardziej wyspana. O taki efekt mi chodziło!




A Wy co myślicie o rozjaśnianiu brwi?